HA! Chcę na początku zdementować plotki o tym, że niby porzuciłam stronę. Otóż nie.
Nadal tutaj jestem, nadal nad wszystkim czuwam i nadal myślę o tych, którzy tutaj zaglądają.
Niestety masa pracy skutecznie ogranicza mój czas na pisanie. Choć staram się i ostatnio nawet coś tam się nieco napłodziło nowych zdań w paru projektach.
W każdym razie. Żeby nie było, że próżnuję, to wrzucam tekst, który chyba jest moim najświeższym.
Praca została wystawiona do konkursu na portalu literackim Wspieramy Polską Młodą Twórczość (wpmt.pl) i przeszła przez eliminacje do ostatniej tury. I niestety tam utknęła niczego nie wygrywając. Jako, że dość mocno podoba mi się jej forma to postanowiłam wrzucić ją również tutaj. Ideą, dzięki której powstał ten zbiór literek było założenie „Stwórz mnie” polegające na dopisaniu historii do obrazu. Nom, także pozostaje mi życzyć Wam miłego czytania.
.
Teraz i w godzinę śmierci naszej
by Erhea
Nie patrzył na mnie.
Swój zmęczony, spokojny wzrok skierował na własne dłonie, bacznie się w nie wpatrując. Tak jakby to od nich żądał odpowiedzi na wszystkie gnębiące go pytania.
Milczeliśmy. Nie chciałem na niego naciskać, a on sam i tak był świadomy własnego losu i celu moich odwiedzin.
– Pierwszą osobą, którą zabiłem, była moja matka.
Uniosłem głowę. Nie spodziewałem się takiego wyznania. Nadal milczałem, pozwalając mu kontynuować.
– Umarła w męczarniach, rodząc moje wątłe i zakrwawione ciało, które przyszło na świat za wcześnie. – Westchnął ciężko. Zmęczonym, powolnym gestem otarł swoje pokryte zmarszczkami czoło. Tym samym pozbawionym energii ruchem pogładził gęstą, siwą brodę. – Nie chciałem jej zabić. Może gdyby żyła, stałbym się innym człowiekiem.
Tym razem sięgnął powoli po stojącą przed nim szklankę. Wypełniona była wódką, której upił mały łyczek. Zamlaskał i oblizał się, tak jakby właśnie zakosztował najlepszego i najdroższego trunku pod słońcem.
Nie chciał ostatniego posiłku, poprosił jedynie o szklankę wódki. Miała być polska i zimna.
W celi czuć było stęchliznę. Za zakratowanym oknem padał deszcz. Jego krople spływały po szybie łącząc się ze sobą w pokraczne strugi.
– Myślisz, że gdybyś doświadczył matczynej miłości, to twoje życie potoczyłoby się inaczej? – zapytałem, przerywając przedłużającą się ciszę. Znów na niego spojrzałem, a on ponownie wzrok utkwiony miał w swoich splecionych dłoniach.
– Dopuszczam taką możliwość – odpowiedział powoli. – Matczyna miłość jest bezwarunkowa, całkowita; jest miłością agape. Rodzice powinni tak kochać, to ich obowiązek.
– Taką miłością można darzyć jedynie Boga…
– Bóg jest martwy. – Po raz pierwszy spojrzał mi w oczy. Był w nich upór i wyzwanie kryjące się za niezgłębionymi pokładami smutku i zmęczenia. Było to spojrzenie człowieka, który już dawno stracił całą swoją wiarę i nadzieję.
– Nietzsche także – odpowiedziałem niemal odruchowo.
Zaśmiał się pod nosem, tak jakby usłyszał stary, dobrze znany mu kawał.
Znów długo milczeliśmy. Słyszałem czyjeś głosy na korytarzu. Szeptały przekazując sobie prawdy, których nikt inny nie miał poznać. Deszcz nadal padał za oknem.
– Drugą osobą, którą zabiłem była moja babka. Matka mojego ojca. – Ponownie ciężko westchnął i sięgnął po szklankę z wódką. Znów zamlaskał. Na sam widok tego w jaki sposób pił, mój żołądek odruchowo się kurczył.
– Miałem czternaście lat. Nie mieściło mi się w głowie, jak wiele ludzi może zginąć przez to, że podrożało mięso. Wtedy nie dostrzegałem żadnej zależności.
Chwilę zajęło mi zrozumienie, o czym właściwie mówi i jakie wydarzenia historyczne wspomina. Pokiwałem głową.
– O śmierci ojca powiedziała mi nauczycielka. Pamiętam to jak przez mgłę. – Zmarszczki na jego czole pogłębiły się znacznie w niekrytej zadumie. Po chwili wolno pokiwał głową, jakby otrząsając się z niechcianych myśli. – Wróciłem do kamienicy. Pamiętam, że było strasznie zimno, w końcu był grudzień, a ja miałem na sobie stare, zniszczone buty. Powiedziałem babce o ojcu a jej serce nie było w stanie tego wytrzymać. Była stara i schorowana. Pamiętam zachodzące tego dnia słońce, które miało krwistoczerwoną barwę. Pamiętam gorzki smak herbaty. Za ścianą, u sąsiada ze starego radia leciało „Nie płacz Ewka” grupy Perfekt. Pamiętam tak wiele szczegółów… Ale nie pamiętam, co wtedy czułem.
– Kochałeś ojca? – Nie mogłem się powstrzymać przed zadaniem tego pytania. Chciałem usłyszeć jego odpowiedź.
– Cieniem każdej miłości jest cierpienie – odpowiedział cytatem.
– Nie można jednak nie kochać – dokończyłem, wiedząc, że sam tego nie zrobi.
Znów na mnie spojrzał. Nie potrafiłem odgadnąć, co tym razem chciał mi przekazać.
– Zdaje mi się, z perspektywy czasu, że nigdy nie kochałem. Nikogo. Zabrakło matczynego agape bym mógł nauczyć się miłości… Zawsze bliższa mi była śmierć niż miłość. To naturalne, w końcu śmierć jest w każdym z nas.
Musiałem zrobić bardzo głupią, zdziwioną minę, gdyż spojrzał na mnie z niemym pytaniem.
– Święty Tomasz twierdził, że śmierć to ukoronowanie ludzkiego życia w miłości.
Ponownie zaśmiał się pod nosem. Był to zmęczony, pozbawiony radości śmiech.
– Święty Tomasz był zbyt wielkim optymistą. Wierzył, że śmierć niszczy jedynie ciało i nie jest w stanie dotknąć nieśmiertelnej duszy…
– Tak właśnie jest. Dusza po śmierci jednoczy się z Bogiem. Miłość, właśnie ta miłość agape, o której mówiłeś, sprawia, że dusza wraca do Boga…
– Nie brzmi to dla mnie przekonująco. – Znów nie dał mi dokończyć. O dziwo, nie denerwowało mnie to; chciałem poznać jego punkt widzenia. – Śmierć jest o wiele ważniejszym czynnikiem w życiu człowieka niż miłość. Śmierć jest cały czas obecna obok nas. Chodzi o to, że przecież w każdej chwili możemy umrzeć… Nie można powiedzieć tego samego o miłości. Nie w każdej chwili możemy się zakochać, nie w każdej chwili kochamy.
Zamyśliłem się. Wiedziałem już którego filozofa przytacza.
– Heidegger opierał swoje przekonania na filozofach antycznych…
– Twoja wersja agape również wywodzi się od tych właśnie filozofów.
Nie miałem na to odpowiedzi. Przynajmniej nie od razu. Zamyśliliśmy się obaj. Szklanka z wódką została ponownie uniesiona.
– Mimo wszystko Platon także podobnie patrzył na duszę i śmierć. Byt jest a niebytu nie ma. Dusza po śmierci nie może nie istnieć.
– Tak myślałem. Wygląda ojciec na takiego, co zdecydowanie woli klasycyzm.
Nie skomentowałem. Nie wiedziałem, czy w jego ustach była to obelga czy komplement.
– Nie chodzi o byt i niebyt. Chodzi o samą śmierć. Ona jest częścią bytu. Możemy się jedynie spierać o to, jak ważną jest jego częścią… I o ile jest ważniejsza niż miłość.
W myślach szukałem silnych argumentów, by jakoś mu na to odpowiedzieć. Nie zdążyłem znaleźć niczego sensownego, a on kontynuował swoją opowieść.
– Trzecią osobą, którą zabiłem był… – Zawahał się wyczuwalnie. Uniósł głowę i spojrzał za okno. Jego spojrzenie śledziło bacznie strugi deszczu spływające za zakratowanym oknem. Gdy już chciałem go ponaglić, ponownie się odezwał a jego głos zabarwiony był ciężkim smutkiem. – Był to chłopak, który powiesił się po naszej pierwszej nocy razem.
Nie kryłem zdziwienia. W dokumentach dotyczących mojego rozmówcy nie widniała jego seksualna preferencja. Tym razem nie miałem odwagi ani go ponaglać, ani zadawać jakichkolwiek pytań. Czułem zażenowanie.
Wódki znów ubyło.
– Widzi ojciec… po tym, jak zabili ojca i zmarła babka, trafiłem do bidula. Nie miał się kto mną zająć. Nie było rodziny, bo siostra matki nie chciała mieć z nami nic wspólnego po po jej śmierci. Nikt nie potrzebował nastoletniego, chudego dzieciaka. O dziwo, te same państwo, które zabiło mojego ojca, dało mi nowy dom. Tam go poznałem.
Za oknem zagrzmiało. Deszcz, co zdawało się niemożliwe, zaczął mocniej padać. Ciężkie krople dudniły o blaszany parapet.
– Czyli jednak kogoś kochałeś…
– To nie była miłość – wtrącił szybko, tak jakby sama idea wydawała mu się w jakiś sposób odpychająca. – To była samotność. I potrzeba bliskości. I popęd, który trzeba było jakoś zaspokoić. Tak sądzę. Z miłością nie miało to wiele wspólnego.
– Przejęła cię jednak jego śmierć – drążyłem. – Wspominasz ją ze smutkiem.
Zamyślił się głęboko. Dłonią wygładził swoje siwe włosy.
– Znów wracamy do tematu śmierci… – zauważył trafnie. – Nawet w erotyzmie jest on nieodzowny.
Nie był to temat, w którym czułem się pewnie, wybrałem więc milczenie.
– „Kiedy związek kochanków jest wynikiem gwałtownej namiętności, to przyzywa śmierć, pragnienie zbrodni lub samobójstwa. Namiętności towarzyszy aura śmierci.” – zacytował. Znałem Historię Erotyzmu.
– Bataille miał jednak na myśli związek, w którym uczestniczy kobieta i mężczyzna…
Zamilkłem słysząc jego głośny, szyderczy śmiech. Poczułem się jak nastolatek, strofowany przez niezadowolonego ojca. Znów poczułem zażenowanie i złość na siebie.
– Wcześniej mówiliśmy o tak pięknej idei agape – kontynuował. Jego głos nadal pobrzmiewał rozbawieniem. – Pomyśl ponownie, ojcze, o filozofach antycznych, pomyśl o ich podejściu do erotyzmu, szczególnie do tego, który z kobietami nie miał nic wspólnego.
Czułem gorący i wstydliwy rumieniec, który wstąpił mi na policzki. We wszystkich moich obawach nie podejrzewałem, że nasza rozmowa potoczy się w tym kierunku.
– W każdym razie nasza namiętność przyzwała śmierć. W najczystszej postaci.
– Twierdzisz, że samobójstwo jest śmiercią w najczystszej postaci? – Od początku tej dziwnej rozmowy to był moment w którym najbardziej się dziwiłem.
– Oczywiście – odpowiedział zdecydowanie, pewnym głosem. – Patrz, ojcze, jaką to daje siłę. Jaką moc. Odbierasz sobie życie będąc tego w pełni świadomym. Uwalniasz swoją duszę, można by rzec. Jesteś w tym momencie prawdziwym panem i władcą swojego życia i śmierci, możesz wszystko. Jesteś niemal jak Bóg…
– Bluźnisz.
– Przedstawiam jedynie swój punkt widzenia. Nie musi być on zgodny z twoim, ojcze.
Zapadła cisza. Obaj długo patrzyliśmy w stronę okna.
– Ostatnią osobą, którą zabiłem był… – Urwał i spojrzał mi prosto w oczy. Tym razem w jego spojrzeniu nie było smutku. Nie było wyrzutów sumienia, lecz pewność i niepodważalne przekonanie o słuszności swojego czynu. – Wie ojciec przecież kim on był.
Wiedziałem.
Michał Cieszyński. Trzydziestodwuletni mężczyzna. Mąż i ojciec dwójki dzieci.
Za zabicie go mój rozmówca sam dostał wyrok śmierci.
– Pierwszy raz w życiu widziałem tyle krwi. Wszystko było we krwi. Zielona trawa, jego jasna koszula, moje dłonie… Wszędzie była krew. Krew była też na twarzy tej młodej dziewczyny, która już się nie ruszała, ale nadal przez cały czas wpatrywała się we mnie tymi wielkimi, zielonymi oczami… – Urwał i zamknął oczy. Znów doszło do mnie jego ciężkie westchnienie.
Dziewczyną była szesnastoletnia Marta Górczyńska, wzorowa uczennica pierwszej klasy liceum.
Zeznania w policyjnej kartotece była niejasne i wyrywkowe. Całość składała się z relacji kilku ludzi: nauczycielki polskiego, która widziała Martę jako ostania, żony Cieszyńskiego oraz jego dwóch synów, właściciela małego sklepiku, w którym zabity kupował swoje ostatnie pół litra wódki… Były tam również opinie sąsiadów mojego rozmówcy, w których często powtarzało się jakim, jest milczkiem i samotnikiem.
Linia obrony nie miała łatwo. Odciski palców pozostawione na nożu należały w większości do siedzącego przede mną mężczyzny.
Przypadkowy przechodzeń zauważył go w parku, klęczącego przez dwoma martwymi, pokrytymi krwią ciałami.
– Nie zabiłem jej – wyszeptał. Przez chwilę miałem wrażenie, że ostatnią myśl wypowiedziałem na głos. – Jednak obecnie to bez znaczenia. Jaki piękny przykład imperatywu kategorycznego…
– Mylisz się. – Tym razem to ja mu przerwałem. – Gdyby każdy mógł tworzyć prawo, to zapanowałby chaos. Imperatyw może być określony jedynie odgórnie, całościowo. Nie można jego ustalanie pozostawić pojedynczej jednostce.
Spojrzał na mnie z lekką złością.
– A jednak istnieje jednostka, która go tworzy… Istnieje ktoś, kto prawu chce podporządkować świat.
– W większości są to prawa wynikające z Dekalogu. Są to prawa nadane przez Boga.
– A jednak sądzić będzie mnie człowiek – jego ton nie był pozbawiony sarkazmu. – Tak samo jak ja osądziłem.
– Nie można tak na to spoglądać. Prawo…
Uniósł dłoń. Zamilkłem, nie wiedząc czemu.
– To temat na dłuższą rozmowę. – W jego głosie nie było już złości ani sarkazmu. Znów zagościł tam smutek i tęsknota. – A czas jest czymś, czego akurat w tym momencie nie mam za wiele…
Pokiwałem w ciszy głową obserwując jak sięga po raz ostatni po szklankę i wypija jej zawartość do samego dna. Spojrzałem na zegarek wiszący na popękanej ścianie. Zbliżała się godzina wykonania wyroku. Uprzedził mnie w moim kolejnym stwierdzeniu przy czym ponownie miałem wrażenie, jakby czytał mi w myślach
– To nie była spowiedź, ojcze. To była moja opowieść. Nie chcę rozgrzeszenia. Nie potrzebuje go.
Znów mogłem jedynie pokiwać głową. Zdarzały się takie przypadki. Nikomu nie mogłem narzucić się z ostatnią spowiedzią bo było to dobrowolne. Niektórzy nie chcieli rozgrzeszenia, chcieli jedynie opowiedzieć swoją historię. Pragnęli, by ktoś zrozumiał ich motywację i zapamiętał ich emocje. Tylko to się dla nich liczyło a ja w milczeniu się na to godziłem.
– Rozumiem.
Zauważyłem, że kątem oka również spojrzał na zegar.
– Idź już, ojcze. Zostaw mnie. I czasem się za mnie pomódl, do swojego żywego wciąż Boga To wystarczy.
Wstałem z prostego, drewnianego krzesła. Deszcz za oknem nieco zelżał, jego smugi nadal jednak płynęły po okiennej szybie. Spojrzałem na skazanego po raz ostatni.
Siedział lekko zgarbiony i zamyślony. Wzrok znów utkwiony miał w swoich splecionych dłoniach. Na małym drewnianym stoliczku stała pusta już szklanka. Jego ostatnie życzenie zostało spełnione a moja rola się skończyła.
Wszedłem z celi i kiwnąłem głową stojącemu niedaleko strażnikowi, dając znać, że nasza rozmowa już dobiegła końca. Odpowiedział tym samym gestem.
Nie miałem odwagi odwrócić wzroku, słysząc jak wyprowadzają go z celi.
Wow… wow, nawet nie wiem co o tym napisac, bardzo mi sie podobalo i mam nadzieje, ze wrocilas na stale 🙂
Cieszę się, że się podobało. 🙂 I tak, wróciłam na stałe – choć łatwiej by było powiedzieć, że nigdy nie odeszłam. Po prostu stałam sobie obok ^^.